środa, 31 lipca 2013

Rozdział VI: To był maj, pachniała saska kępa, szalonym, zielonym bzem...

Rok 2012, Maj.

          - Witaj, kochana! - przywitała się ze mną kobieta i pocałowała mnie w policzek. - Chciałaś się ze mną spotkać, prawda? 
          - Tak, chciałabym z panią... Tobą porozmawiać. - powiedziałam niepewnie. 
          - Rozumiem i chyba wiem o co chodzi. - odpowiedziała. - Masz ochotę na kawę? 
          - Tak, z wielką chęcią. - odpowiedziałam i wysiliłam się na uśmiech. 
          - Świetnie, chodźmy! - uśmiechnęła się blondynka i pokierowałyśmy się w stronę Krakowskiego Przedmieścia. 


~*~*~*~*~

          - To był maj, pachniała saska kępa szalonym, zielonym bzem. To był maj, gotowa była ta sukienka i noc się stawała dniem... - śpiewałam pod nosem, pakując plecak. Było już po maturach, a Euro zaczynało się dopiero 8 czerwca.
           Justyna miała wyjechać za tydzień. Bardzo nad tym z Weroniką rozpaczałyśmy. Dlatego postanowiłyśmy pojechać na weekend na półwysep i tam spędzić wspólnie ostatnie chwile. 
          Byłam już praktycznie gotowa do wyjazdu, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Z powodu iż w domu była sama, wstała z podłogi, na której klęczała i pobiegła w kierunku wyjścia. 


          - Siema! - przywitała się Wiktoria z plecakiem turystycznym na plecach. - Gotowa? 
          - Prawie, wchodź! - zaprosiłam przyjaciółkę do środka i się z nią przywitałam, a kiedy zamknęłam za nią drzwi, spytałam - Chcesz coś do picia? 
          - Ooo nie, zaraz Justi przyjedzie tutaj, a wiesz jak ona nie lubi na nas czekać. 
          - No ona nie lubi, ale jak ona się spóźnia, to wszystko jest ok. - zaśmiałam się i pobiegłam do swojego pokoju po rzeczy. Wzięłam torbę podróżną na ramię, mały plecaczek na to, co musiałam mieć pod ręką i chwyciłam telefon. Oczywiście prowiant musiał być. Laptopa postanowiłam zostawić, odpocząć od niego. Jeszcze tylko chwyciłam kurtkę wiszącą w przedpokoju i wyszłyśmy z mojego domu, kiedy tylko dostałyśmy wiadomość, że Nowacka już podjeżdża pod moją kamienicę. 
          - Jezus Maria, Kłos! Już nigdy więcej nie podjadę po ciebie, pod twój dom! - zaczęła się wydzierać Justyna na przywitanie. - Boże, za jakie grzechy ja się pakowałam w te uliczki!?
          - Za grzechy Jerzego, bo to on kupił mieszkanie obok ulicy Mariackiej, najpiękniejszej ulicy w całym Gdańsku! - odpowiedziałam jej teatralnie i zaczęłam się śmiać. To nie moja wina, że mieszkałam prawie, że w samym rynku, prawda?- Ale zobacz, za to mam bardzo blisko do naszych ulubionych lokali! No patrz: nasza piękna pizzernia "Sempre", "Patio Española" czy nawet ta nasza ulubiona cukiernia Pellowskiego na Podwalu Staromiejskim. 
          - Ty już, kurde, nie bądź taka mądra i ładuj się do samochodu! Ty, Balinowska, tak samo! - rozkazała brunetka i wsiadła do samochodu, a my załadowałyśmy swoje bagaże do bagażnika. Ja usiadłam na miejscu pasażera, a Wera z tyłu. Trochę jej to nie pasowało, ale tutaj panowała zasada "Kto pierwszy, ten lepszy".
          - Ok, możemy ruszać. - powiedziałam przyjaciółce, kiedy już wszystkie miały zapięte pasy. 
          - A ty, Weronika, nie potrzebujesz skoczyć na Amundsena? - spytała Justi, patrząc się na wsteczne lusterko. 
          - Ja? A po co? - zdziwiła się blondynka, a Justyna tylko walnęła głową o kierownicę. 
          - Przecież ty tam mieszkasz! Zapytałam, żeby się nie okazało,że znowu czegoś zapomniałaś! - podniosła głos Nowacka, a ja zwijałam się ze śmiechu. Z jednej i drugiej. Kiedy tylko pomyślę, że to się skończy wraz z tym, kiedy wszystkie się rozjedziemy, poczułam żal w sercu. - To co, mam tam jechać, czy nie? 
          - Nie! - powiedziała z promiennym i dumnym zarazem uśmiechem, że w końcu się jej udało. - Tym razem niczego nie zapomniałam! 
          - Ok, to jedziemy. - powiedziała Justyna  i zaczęła jeździć wąskimi uliczkami i turystami, których z dnia na dzień zaczynało przybywać, by się wydostać na większe ulice. Kiedy już się wydostała, jechałyśmy chwilę w ciszy kiedy nagle: 
          - Justyna...?
          - Tak? - spytała, spoglądając na wsteczne lusterko, by mogła spojrzeć na blondynkę. - O co chodzi?
          - Bo wiesz... - zaczęła niepewnie, ale w końcu to z siebie wyrzuciła. - Bo ja jednak muszę wrócić do domu...
          - No nie! - krzyknęła Nowacka, a ja nie wytrzymałam i popłakałam się ze śmiechu. To było oczywiste, bo jakże by inaczej!? - Ja cię, pało jedna, kiedyś zamorduję! - awanturowała się brunetka i skierowała się w stronę blokowisk na ulicy Amundsena.


          Kiedy już znowu byłyśmy w drodze i jechałyśmy prosto na półwysep Helski, zapytałam się przyjaciółki dokąd jedziemy.
          - Zobaczysz. - uśmiechnęła się triumfalnie. Noclegi i transport organizowała ona, miał to być dla nas prezent na pożegnanie, zanim wyjedzie do Londynu. 
          - Jedziemy do Kuźnicy? - zaczęłam dopytywać.
          - Nie. Za blisko. - Justyna zaczęła się śmiać. 
          - Chałupy?
          - Haha, nie. Dalej za blisko.
          - Hel. - to był mój ostatni pomysł.
          - Za daleko. - spojrzała na mnie.
          - No to gdzie?! - wkurzyłam się w końcu. Nie lubię, kiedy nie wiem, gdzie jestem wywożona. 
          - Do Juraty. - powiedziała triumfalnie.
           - No nie gadaj. - odpowiedź mnie zszokowała. W życiu bym tam nie pojechała. To najdroższy kurort w całej Polsce, do tego byle kto tam się nie zatrzymuje. Od zawsze do Juraty przyjeżdżali najwięksi artyści, osoby bogate, sławne, ważne. Nawet prezydent ma tam swój dom letniskowy. W głowie mi się to nie mieściło. - Chyba sobie jaja robisz. 
          - Nie, dlaczego tak sądzisz? - zapytała, patrząc na mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. - Mówiłam, że chce wam zrobić prezent.
           - Przesadziłaś. - podsumowałam krótko. - A ty co o tym sądzisz Wiktoria? - odpowiedziała mi cisza, dlatego spojrzałam na Justynę, która też na mnie spojrzała, która też była bardzo zdziwiona ciszą. - Ej, Wiki! Słyszysz!? Mówię do Ciebie!!
          Dalej odpowiedziała mi cisza. Kiedy stanęłyśmy na czerwonych światłach w Rumi, obie jednocześnie się odwróciłyśmy w tył i zaczęłyśmy się śmiać jak opętane. 
          Wera leżała na tylnej kanapie i słodko sobie spała, zupełnie jak małe dziecko. 
          - Hahaha, budź ją. - rozkazała mi kierowca, odwracając się z wielkim uśmiechem na twarzy. 
          - Po co, niech sobie śpi. - odpowiedziałam, też odwracając się w kierunku jazdy. - Wolisz, by ci ciągle marudziła, czy daleko jeszcze? Tak to przynajmniej jest spokój. 
          - W sumie racja. - przyznała. 
          - No ba. - spojrzałam przez okno na miejscowość, przez którą przejeżdżałyśmy. Po chwili ciszy panującej w samochodzie, włączyłam radio, a Justyna widząc to, zapytała co się stało. - A co miało się stać? Już radia nie można włączyć? Jakoś tak cicho tutaj.
          - No właśnie. - powiedziała. - Ja cię dobrze znam. Drażni cię cisza, kiedy coś cię niepokoi bądź trapi. No, spowiadaj się, o co chodzi? 
          - No bo... jakoś ostatnio nie mogę się dogadać z GPB19. W sensie, że nie łapie z nim kontaktu. Popiszemy sobie codziennie, ale tylko chwilę. Wcześniej przecież pisaliśmy godzinami.
          - A o czym piszecie? - zapytała przyjaciółka.
          - No właśnie w tym problem. O niczym. - odburknęłam. - Nic konkretnego. "Co tam?", "Jak się masz?", "Dobrze, jest w porządku", "Aha", "Fajnie" i na tym koniec.
          - Obraził się na ciebie czy co? - zapytała robiąc duże oczy, patrząc się ciągle przed siebie.
          - Nie no, skąd. A może... Może sie obraził, że wyjeżdżam do Nowego Yorku... - powiedziałam, spuszczając oczy.
          - A więc jedziesz... - usłyszałam niezadowolony ton mojej przyjaciółki. - No, ja mu się nie dziwię. 
          - Tak, jadę. Kilka dni temu pojechałam do Warszawy, do Kornelii. Chciałam z nią porozmawiać... o tacie, o tym co i jak robił, jak to wygląda, czy mnie stać na wyjazd... - zrobiłam małą pauzę. - Powiedziała, że bez problemu. Że ma nawet tam znajomości i że jeżeli chce, może mi pomóc, wszystko zorganizować... fajna kobieta z niej, złapałam z nią dobry kontakt. 
          - No to fajnie... ale i tak nie podoba mi się cały ten pomysł z NY. Dziewczyno, to miejsce jest wielkie, sama sobie tam nie poradzisz! W ogóle pomyślałaś o swojej rodzinie? Pal licho, bo wiemy doskonale o twoich stosunkach z matką, ale pomyślałaś o Jerzym?
          W tamtym momencie już całkowicie zwątpiłam we wszystko. Już nie wiedziałam co robić, gdzie wyjechać i do kogo. 
          - To co ja mam robić? - spytałam, opierając głowę na dłoni. Czułam się bezradna i zagubiona. - Gdzie mam wyjechać? Nie chce tu zostać. 
          - W ogóle na jakie studia chcesz iść? To jest najważniejsze pytanie. 
          - No, na filologię hiszpańską. - odpowiedziałam niepewnie. 
          - No to problem załatwiony, ty sieroto ruska! - spojrzałam na Nowacką zdezorientowana. - Jedziesz do Hiszpanii. W Madrycie mój ojciec ma znajomości, bez problemu sobie tam poradzisz. - uśmiechnęła się do mnie.
          - Mówisz?  
          - No jasne! Będziesz miała życie jak w Madrycie! 
          - Jaki Madryt?! Tylko Barcelona!! - nagle obudziła się Wiktoria i zaczęła się drzeć, a ja z Justyną spojrzałyśmy na siebie i z bezsilności zaczęłyśmy się śmiać robiąc 'facepalm'a'. 





          Wieczorem byłyśmy już na plaży i czekałyśmy na zachodzące słońce. Spędziłyśmy na hamaku z kilka dobrych godzin gadając na różne tematy, te głupie i te mądre. Wiktora mówiła, jak wyobraża sobie jej rajskie życie we Włoszech, Justyna marudziła jak to będzie miała przekichane w Londynie z powodu pogody i podobno małej atrakcyjności Anglików, a ja się kłóciłam z Wiktorią, gdzie powinnam wyjechać: do Madrytu czy do Barcelony. 
          Wiktoria miała tylko jeden problem w tym, że chce zamieszkać w stolicy, tak jak każdy Antimadridista - Real Madrid. Mi to akurat ciul z klubem, bo przecież nie znoszę nożnej, ale dziewczyna trwała przy swoim. Justyna nic nie komentowała na ten temat, bo uważała, że to walka z wiatrakami. Muszę jej przyznać całkowitą rację. 



          Kiedy słońce schowało się za horyzontem, postanowiłyśmy puścić lampion, przysięgając sobie, że nie ważne, gdzie się znajdziemy, nasza przyjaźń nigdy nie minie. Było przy tym dużo płaczu i wspomnień. Żadna z nas nie chciała się rozstawać, ale widocznie tak było ustalone z góry. W nocy zrobiłyśmy sobie imprezę na plaży i bawiłyśmy się wspaniale. Alkoholu nie brakowało i fajne towarzystwo się znalazło.


~*~*~*~*~*~



          "Nie podoba mi się ten pomysł z wyjazdem, nie chce, byś wyjeżdżała do Stanów Zjednoczonych. Tam nie będę mógł się Tobą opiekować. Proszę... przyjedź do mnie, ja Cię ugoszczę. I załatwię Ci mieszkanie, studia, jak będziesz chciała, pracę... Zajmę się wszystkim. Tylko przyjedź. Zobaczysz, będzie wspaniale, zaopiekuję się Tobą...
          Nie będę dostępny najbliższy miesiąc... tak wyszło. Zastanów się nad moją propozycją, jest jak najbardziej na serio."


__________________________________________________

No więc kolejny odcinek już za nami C:
Cieszę się i dziękuję za 684 wyświetlenia :)

Na Project: Barca! też jest nowy rozdział, więc zapraszam serdecznie ;)

Tam także jest komentarz, nieco dłuższy niż tu xd 
Powiem wam jednak, że kocham Niemców xD Szczególnie ich poczucie humoru! Do tego kocham Trójmiasto :> Pojechałam tam na weekend i strasznie żałuje, że musiałam wracać :c A ilu Hiszpanów tam było! *.*

No więc miłego czytania, mam nadzieję, że się podoba ;>
Adios! ^^

piątek, 26 lipca 2013

Rozdział V: Kocham Cię, słodziutka.

          - I jak z nią? - zapytał. - Pewnie jest jej ciężko. 
          - Da sobie rade. Julia to silna dziewczyna. - odpowiedziałem, nie patrząc na przyjaciela, dalej robiąc swoje. 
          - Nie wierzę, że mówisz to z takim spokojem. 
          - Szczerze? - w końcu na niego spojrzałem. - Ja też nie.
          - Zrobisz to w końcu...? - zapytał po chwili. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Czy aby to na pewno już czas? Czy jeszcze poczekać? Czy w ogóle to zrobić? - Hej. Odpowiesz, czy nie? 
          - Zrobię. - w końcu odpowiedziałem. - Ale jeszcze nie teraz. Poczekam na odpowiedni moment. A teraz chodź. Czas na nas. 


~*~*~*~*~ 


7 Lutego 2012 roku.

          Było już po ceremonii. Dzisiejszy dzień był ładny. Nie było wiatru, śnieg lekko prószył. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że dzisiaj odbył się pogrzeb Adama. 
          Wracaliśmy z cmentarza. Ja, Justyna, Wiktoria i Paweł. Nie chciałam iść na stypę z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że była tam rodzina, której nie chciałam widzieć. Nie miałam na to ochoty. Drugim powodem jest atmosfera panująca między tymi ludźmi. Założę się, że część z nich ryczy wniebogłosy, a część wykłóca się o spadek, zachowania pewnych osób i nie wiadomo co jeszcze. Szczerze, to ch** mnie to obchodzi. Nie chciałam byś w towarzystwie tak toksycznych ludzi. Pewnie ktoś by się do mnie przyczepił, że nie rozpaczam po śmierci ojca, tacy właśnie są ci ludzie. A tak to spędzam miło czas z najbliższymi mi osobami z mojego otoczenia. 
          - Juli, co tam masz? - spytała nagle Justyna, spoglądając na moje ręce. 
          - A... wiesz, nie wiem. To znaczy... jest to list od taty. Zanim wyszliśmy z cmentarza, na bok zaciągnęła mnie jego partnerka. Ma na imię Kornelia, pracuje w firmie Adama. Jest tam chyba wiceprezesem. Powiedziała, że napisał ten list niedawno i błagał, by w razie... no wiecie, przekazała mi go. Chyba przeczuwał, że niedługo będzie jego koniec. A Kornelia nie mogła mi przecież go dać przy matce. Wiecie, że by zaraz wyrwała mi go z ręki i sama przeczytała, nie oddając mi go później. 
          - Kornelia. Fajne imię. - przerwał ciszę Paweł, która już chwilę panowała wokół nas, a my tylko wybuchłyśmy śmiechem. 
          - Fajnie, że wszyscy przyszli. - powiedziała Weronika. - No wiesz, ludzie z twojej klasy. 
          - Ludzie z całej szkoły, którzy ją znali mniej lub bardziej! - poprawiła dziewczynę Nowacka, spoglądając na nią. - Haha, nawet był dyrcio! Tylko zaplutej dyrektorki brakowało. - zaśmiała się. 
          - No nie ważne, chodziło mi o to, że wszyscy chcieli wesprzeć Julkę swoją obecnością. To godne poklasku. 
          - Niby tak, ale takie ciągłe wysłuchiwanie kondolencji i przytulanie każdego z osobna... to jest strasznie męczące. Musiałam przytulić ponad sto osób! 
          - A nie więcej? - zastanowił się Paweł. 
          - Może i więcej, jeszcze lepiej. - odpowiedziałam. - Dobrze, że nie musiałam przytulać każdego, kto przyszedł na pogrzeb. Dzięki, że się ze mną zmyliście z tamtego miejsca. 
          - Hiszpan coś ci odpisał? - zainteresowała się Justyna.
           - Tak, ale nic konkretnego. Chłopak nie wiedział, co ma mi napisać. Chyba nie powinnam mu tego mówić. To tylko sprawiło, że bardziej się tym wszystkim przejmuje... i zresztą sami wiecie. 
          - A może otwórz ten list, co? - zaproponowała Justi. 

          - Otworzę. Ale nie tutaj. Ani w domu. Chodźcie do naszej kawiarni, tam usiądziemy w ciepłym i na spokojnie razem przeanalizujemy list. - odpowiedziałam i spojrzałam na białą kopertę z napisem "Julia". - Ej... a tak w ogóle, to czemu nikt z was nie przyjechał samochodem, tylko teraz na pieszo mamy tyrać taki szmat drogi? 
          Zapadła cisza i przez chwilę nikt się nie odezwał, każdy patrzył się tępo przed siebie. 
          - Aha. - podsumowałam krótko.
          - Wiesz... taki  spacer dobrze ci zrobi. - odezwała się w końcu Wiktoria i objęła mnie ramieniem. 






          Siedziałam. Siedziałam, a łzy spływały mi po policzkach. W tej chwili Paweł w Weroniką siedzieli w ciszy trzymając się za ręce, a Justyna jeszcze raz analizowała zawartość listu i po chwili, znowu przeczytała go na głos:
          "Droga Julio, wybacz mi skarbie, że tak Cię z matką skrzywdziliśmy... przepraszam, że to ja Cię skrzywdziłem. Dopiero po latach zrozumiałem jak bardzo zniszczyliśmy Ci dzieciństwo. Wybacz. Nie wiem, czy kiedykolwiek sam sobie wybaczę. 
          Skoro czytasz ten list, to zapewne poznałaś już Kornelię. Chciałbym, byście się polubiły. To ważna kobieta w moim życiu. Najpierw połączyła nas praca, później coś więcej. 
          Nie bez powodu mówię o niej. Wiem, że to Ci nie wynagrodzi tego wszystkiego, ale... zostawiam Ci wszystko co mam. No, prawie wszystko. Mieszkanie w Warszawie zostawiam dla Kornelii. Firmę zostawiam na głowie Kornelii, jest ona w bezpiecznych rękach, jednak 60% dochodów z niej należy do Ciebie. Jesteś ubezpieczona do końca życia. No może do połowy życia, ale przez najbliższe trzydzieści lat możesz żyć bez ograniczeń. Wiem, że zbliża się czas, kiedy wybierzesz się na studia, a obydwoje znamy Twoją matkę. To z pewnością Ci pomoże, mogę się założyć. Kornelii pozostawiam jedynie 40%. Spokojnie, moje decyzje są skonsultowane z nią, nie miała żadnych zastrzeżeń co do mojego wyboru. Spokojnie, mój wybór jest także zapisany w testamencie.
          Córciu, błagam Cię o wybaczenie za to całe zło. Bardzo mnie boli to co uczyniłem od kilku lat, jednak niesamowicie się bałem przyjechać do Gdańska, do Ciebie. Nawet nie wiesz, jak trudno jest mi, mężczyźnie się do tego przyznać. 
          Chciałbym byś przynajmniej wiedziała, że zawsze Cię kochałem, moje dziecko. I zawsze będę przy Tobie, jakkolwiek to brzmi.
          Z całego serca chciałbym podziękować Jerzemu za to, że tak się wami zajął, w szczególności Tobą. Przekaż mu to. To bardzo dobry człowiek. 
          Maleńka, trzymaj się, życzę Ci, byś ułożyła sobie życie i była szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa, tak jak Ty chcesz. Należy Ci się. Nie żałuj niczego na spełnianiu marzeń, bo to one są najważniejsze w życiu, zapamiętaj. 
          Kocham Cię, słodziutka. 
          Tata"

          To było dla mnie za wiele. Tak bardzo żałowałam, że nie zdążyłam się z nim pożegnać, porozmawiać, ostatni raz usłyszeć jak mówi do mnie "malutka" bądź "słodziutka". Zawsze mnie tak nazywał, kiedy byłam małym dzieckiem, zanim się jeszcze rozwiódł z mamą. 
          W tym liście było tyle informacji. Jedną z nich było choćby to, że nie musiałam się martwić o pieniądze na studia, itd. Teraz to mnie nie interesowało. To jest w tej chwili nieistotne. W tamtej chwili opłakiwałam człowieka, który przez długie lata dręczył się za to, że skrzywdził swoje dziecko i chciał dla niego jak najlepiej. Który pomimo, że już go nie ma, chce dalej pomagać dziecku i chociaż tak naprawić wszystkie szkody. Opłakuję człowieka, który dla mnie nie istniał, a teraz żałuję, że nie mogłam się z nim pożegnać. Że nie mogłam się pożegnać z tatą...


Kilka dni później


          - Julia, przyjdziesz do mnie pomóc mi się zacząć pakować? - spytała, kiedy wyszłyśmy ze szkoły. - Wiesz ile ja mam tych wszystkich rzeczy, a samej mi to zajmie wieczność! 
          - No spoko, nie ma problemu. - powiedziałam, uśmiechając się do przyjaciółki. 
          - A... - przez chwile się zawahała. - a jak sytuacja, po odczytania testamentu?
          - Nie pytaj. - przywróciłam oczami. - Matka zrobiła taki szum... była wściekła, że otwarcie ojciec nic jej nie przekazał. Jednak później w domu powiedziała do Jerzego, że dostała to, co Adam mi przepisał.
          - Co ty gadasz... - patrzyła na mnie z niedowierzaniem. 
          - No. A wtedy jaka była awantura. Ona uznała, że skoro ojciec przepisał na mnie, to ona to otrzyma. - powiedziałam ze złością w sercu. - A ja jej na to powiedziała, że ja nie jestem już niepełnoletnia i że będzie mogła tylko pomarzyć o tych pieniądzach i że nie dostanie ode mnie ani jednego grosza, tak, jak ja nie dostałam od niej.
          - Twoja mama naprawdę ma ze sobą problemy. 
          - Weź, szkoda gadać. - chciałam skończyć ten temat. 
          - A co zrobisz z pieniędzmi? 
          - To, co tato mi napisał w liście. Spełnię marzenia. Wyjadę na studnia. Pojadę do USA. 
          - Chcesz opuścić Europę? Nie możesz!
          - Mogę i to zrobię. To moje marzenie. Tam to zupełnie inny świat. 
          Justyna nic nie odpowiedziała. Było po niej widać, że nie podoba się jej mój pomysł. Była smutna, mimo to dobrze wiedziała, że jakiekolwiek próby sprzeciwu są na marne. W ciszy skierowałyśmy się do samochodu Justyny i nim pojechałyśmy na obrzeża miasta, do domu państwa Nowackich. 




          - Boże i co ja mam zrobić?! Gdzie ja to spakuję?! - lamentowała Justyna. Prawda jest taka.. że dziewczyna ma milion ubrań. Serio, codziennie kupuje sobie chociaż jedną rzecz, to szkolna ikona stylu. 
          - Może daj bezdomnym i ubogim, nie będziesz wtedy miała takiego problemu. - zaśmiałam się. 
          - Żartujesz sobie!? Nigdy nie oddam moich cudeniek! - chwyciła kilka bluzek z łóżka i przytuliła je do siebie. 
          - Justyna... - zaczęłam. - Ty ubrania masz tylko tutaj, prawda? 
          - Żartujesz sobie? - spojrzała na mnie. - Przecież mam jeszcze kilka wielkich, wypełnionych szaf po brzegi w całym domu!
          W tamtym momencie zrobiłam 'facepalma'. Jej dom był ogromny, a ja chyba nie wytrzymam nerwowo tego całego pakowania. Dobrze Nowacka to sobie zaplanowała, żeby zacząć się pakować już w lutym. To nam zajmie z kilka miesięcy! 

          - Dziewczyno, ja ciebie nie ogarniam. - wzięłam jedną sukienkę do ręki i zaczęłam ją składać. 
          - Może ją chcesz, co? Mogę ci ją dać. - powiedziała, a ja spojrzałam na dziewczynę. 
          - Czy ty, kiedykolwiek widziałaś mnie w sukience lub spódnicy?
          - Tak. Na studniówce. - zaśmiała się. 
          - Nie o takie wyjście mi chodzi! Dobrze wiesz, że nie chodzę w sukienkach! 
          - I błąd. Serio, weź ją. Znając życie, jak gdzieś wyjedziesz na studia, to ci się na pewno kiedyś przyda. I nie będziesz musiała panikować, że nie masz sukienki. Zawsze, chociaż jedna sukienka, w szafie musi być! W razie X. 
          - Dalej mnie to nie przekonuje. - powiedziałam. 
          - Nie drocz się ze mną! - pokazała mi język, a po chwili do pokoju mojej przyjaciółki weszła czternastoletnia siostra Justi, i jakby nigdy nic, podeszła do szafy i zaczęła w niej grzebać, tak, jakby nas tam w ogóle nie było. Wtedy Justynę szlak jasny trafił. 

          - Przepraszam!? A ty, do cholery, co tutaj robisz?!
          - Szukam jakiegoś ubrania. - rzuciła, nie patrząc się na starszą siostrę. 
          - Ja ci, kurde, dam ubranie! - Justyna złapała Paulinę za ramię i wyrzuciła za drzwi. - Nigdy więcej nie waż się dotykać moich rzeczy, gnojku! - i trzasnęła drzwiami. Te dwie to ogień i woda. Gdyby tylko zostawić je same, wydrapałyby sobie oczy. Zupełne przeciwieństwo Wiktorii i Amelii. 
          - Co za gówniara! - Nowacka była wściekła.
          - Dobra już. Uspokój się. - zaśmiałam się. - Lepiej pakujmy te rzeczy szybciej, bo do dwudziestej nic nie zrobimy! 


          Wróciłam od Justi ok. dwudziestej... z torbą pełną ubrań. Tak, dostałam do przyjaciółki kilka ciuchów, które były na nią za małe, a na mnie idealne. Chyba warto czasami być szczupłą i niewysoką osobą. Później praktycznie nic nie robiłam. Tylko napisałam do Hiszpana wiadomość. "Matko, ostatnio coraz rzadziej do niego piszę. Kurcze, nie podoba mi się to. Do poprawki!"
          Napisałam wiadomość i poszłam spać. Byłam padnięta.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`

Nudy, nudy, nudy, ale trudno.
Jadę na weekend do Gdańska, dlatego znowu wpis jest szybciej. 


A tutaj nudy z koleżanką (to ona mnie namówiła! :C):http://www.sketchtoy.com/46647793

Pozdrowię od was Neptuna, Adios! 

środa, 24 lipca 2013

Rozdział IV: Będę wolontariuszką!

          Wstałam rano jak co dzień i poszłam do łazienki się odświeżyć. W mieszkaniu już nikt nie spał, bo mama krzątając się po kuchni robiła taki hałas, że obudziłaby nawet zmarłego. 
          Miałam bardzo dziwny sen. Ale tak cholernie realistyczny, że po przebudzeniu jeszcze z pięć minut zastanawiałam się, czy to faktycznie sen, czy może coś innego. 

          W... tym czymś, byłam na plaży, jednak było bardzo ciemno i chłodno. Ciężkie chmury zasłoniły całe niebo i słońce. Piasek był zimny. Na plaży nie było żywego ducha, z wyjątkiem mnie... i kogoś jeszcze. Pewna postać stała nad brzegiem morza, odwrócona do mnie plecami. Nie wiedziałam kim jest ten mężczyzna (to nie była kobieta), ale coś mi podpowiadało, że... Nie, że nie powinnam uciekać. Wprost przeciwnie. Że jest to ktoś bardzo mi bliski. Momentalnie zaczęłam biec w kierunku postaci i coś wykrzyknęłam, jakieś słowo... może imię na 'G', ale już nie wiem jak ono brzmiało dokładnie. Coś mi podpowiadało, że to GPB19, no ale skąd miałabym znać jego imię? Kiedy wykrzyknęłam to co wykrzyknęłam, osoba się odwróciła, a ja wpadłam w jej ramiona. Nie wiem czemu, czułam się szczęśliwa i to niesamowicie, ale otoczenie w cale nie wyglądało na przyjazne. Jednak jestem dziwna. 
          Była godzina szósta czterdzieści dwie, a ja miałam do szkoły na dziesiątą. Pomyślałam, że skoro i tak już nie śpię, to wykorzystam jakoś ten czas. Wróciłam do pokoju i przez następne piętnaście minut zastanawiałam się, co na siebie ubrać. W międzyczasie odpaliłam laptopa i wysłałam poranną wiadomość do Hiszpana. Kiedy w końcu zdecydowałam się co na siebie założyć, wyszłam z pokoju i pokierowałam się w stronę kuchni. 
          Jerzy siedział przy stole i czytał gazetę, mama smażyła jajka na patelni i robiła kanapki. 
          - Cześć wszystkim. - przywitałam się i podeszłam do blatu, by zrobić sobie kawę.
          - O! Już nie śpisz? - spojrzał na mnie zza gazety mój ojczym i się zaniepokoił. - Coś się stało?
          - Co coś się stało? Po prostu wstałam. - odpowiedziałam spokojnie, a typowym gestem głowy wskazałam na mamę, robiąc wielkie oczy korzystając z okazji, że jeszcze się nie odwróciła w moją stronę. Jerzy jedynie się uśmiechną pod nosem, bo doskonale złapał to, co chciałam mu przekazać. "Jak tu spać spokojnie, skoro ONA dorwała się do kuchni?" - oto moja wiadomość. 
          - A ty coś założyła na siebie? Czy ty jesteś normalna? - ochrzaniła mnie matka na przywitanie, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. Spojrzałam na tatę, a on, tak jak ja, patrzył się na swoją żonę z tym samym przerażeniem w oczach co ja. - Co to za strój!? 

          - N O R M A L N Y... ? - odpowiedziałam, próbując zachować spokój. - Nie wiem, o co ci ZNOWU chodzi i chyba nie chce wiedzieć. Weź sprawdź w kalendarzu, czy ci się miesiączka nie zbliża. - wzięłam kubek do ręki, i odwróciłam się do matki plecami, kierując się do stołu, po czym zajęłam swoje miejsce.
          - Jak ty się do mnie odzywasz, gówniaro?! Jestem twoją matką! - zaczęła się wydzierać na całą kamienicę. 
          - To się zachowuj jak matka. A, nie, sorry. Ty chcesz być matką wtedy, kiedy ci to pasuje. Zresztą, już za późno na matkowanie. I zanim się znowu na mnie wydrzesz, zrobisz jakieś badziewne kazanie, którego i tak nie będę słuchać, tylko myśleć, jakoby świetnie mi się żyło bez ciebie, to mam dla ciebie tylko jeden komunikat. - zrobiłam małą pauzę. - Telefon ci dzwoni.
           Mama w tamtym momencie jak gdyby nigdy nic, zdjęła fartuch, odłożyła go na bok i poleciała do salonu po swoją komórkę. Ja tylko wstałam i podeszłam do kuchenki, by ściągnąć patelnię z ognia. 
          - Jajka ci się trochę przypaliły. Poczekaj, usmażę ci nowe. 
          - Nie trzeba. Nie takie rzeczy twojej matki jadłem, zanim nauczyłaś się w pełni gotować. - odpowiedział dalej przeglądając prasę. 
          - Boże... weź mi nic na ten temat nie mów, nie przypominaj. To była masakra. Ona nie ma ręki do gotowania. W ogóle... to czy ona ma rękę do czegokolwiek? - spojrzałam na Jerzego, lecz ten tylko powiedział. 
          - Byłaś bardzo ostra dzisiaj dla swojej matki. 
          - Jerzy, daj spokój! Sam słyszałeś, że to ona zaczęła! A dobrym pomysłem nie jest, by mnie denerwować na 'Dzień dobry'. 
          - Co de facto, nie poniesiesz żadnej odpowiedzialności za swoje słowa. Maria pewnie już zapomniała o tym wszystkim, co jej przed chwilą powiedziałaś.
          - Przecież wiem. - uśmiechnęłam się do niego. - A teraz masz i jedz, skoro tak bardzo ci brakuje tej spalenizny mamy. - postawiłam przed nim na stole talerz z lekko przypalonymi jajkami. 
          - Julia, powiedz mi. - mężczyzna poskładał i odłożył gazetę na bok. - To co z tym wolontariatem na Euro?
          - I TY, BRUTUSIE, PRZECIWKO MNIE?! - krzyknęłam, kiedy usiadłam przy stole z talerzem kanapek. To jedyna rzecz, jaką potrafiła zrobić Maria Logan - Kłos, którą nie psuła, paliła, przegotowywała, etc. - Nigdy w życiu! Po moim trupie!
          - To coś dla ciebie. - uśmiechną się ironicznie. 
          - Lepiej zamilcz... - wycedziłam przez zęby, patrząc na ojczyma spod byka. 
          - No, pa kochana. - nagle do pomieszczenia wróciła mama, tak, jakby nigdy nic. 
          - Gadałaś z ciotką Wandą, nie? - rzuciłam od niechcenia. 
          - Tak, kochanie. Skąd wiedziałaś? - spytała z przeraźliwie dziwnym uśmiechem na twarzy. 
          - Zgadłam. - skłamałam, nie patrząc na mamę. Nie musiałam zgadywać, one są najlepszymi przyjaciółkami, nie rozstają się. 
          - Wiesz co, tak myślałyśmy, czy abyś nie zaopiekowała się w na wakacje Agatką... 
          - Że niby przepraszam!? - spojrzałam na moją matkę wielkimi oczyma, a kanapka wypadła mi z ręki na talerz. - O P I E K O W A Ć ...? Przecież ta różowa landrynka jest o rok ode mnie młodsza! 

          - Niedorzeczność. - odpowiedziała. - Agatka, to słodkie dziecko, nie może chodzić znudzone, musi mieć towarzystwo. A ty jesteś jej kuzynką. 
          - Mamo... - spojrzałam na matkę podejrzliwie, czy aby nie zażyła jakichś prochów. - Agata ma multum przygłupawych 'psiapsiółeczek', który IQ jest na poziomie Rowu Mariańskiego. Zresztą, Agaty też, jednak, gdyby skoczyła z poziomu swojego ego, na IQ, to by nie było czego zdrapywać, nawet ta kilkuwarstwowa tapeta by się spaliła po drodze. To jest tępe dziecko do nieskończoności!
          - No ale powiedz, co niby masz lepszego do roboty? - zapytała oburzona kobieta, twardo stojąc przy swoim. 
          - Chociażby to, że idę na studia. Chciałabym się rozejrzeć, nie wiem, może kupić mieszkanie, wyjechać gdzieś. Mogą mnie czekać egzaminy, a nawet nie mówiąc o maturze! 
          - Ty na studia? Proszę cię, to niedorzeczność. Ten twój Hiszpański? To się nie opłaca. A pieniądze skąd weźmiesz? Ja ci ich nie dam. 
          - Ty mi nigdy nie dawałaś pieniędzy. - wysyczałam wściekle. - I o to się nie martw, a raczej nie interesuj. To mój problem. I mam gdzieś twoje zdanie, a Agatą zapomnij, bym się zajmowała! - wstałam od stołu i odstawiłam talerz na jeden z blatów kuchni. 
          - Dalej  nie wiem, czym będziesz taka zajęta. - powiedziała. - Skoro nie masz poważniejszych planów, zadzwonię to ciotki i powiem, że się zgadzasz. - już prawie wstała z krzesła, kiedy krzyknęłam. 
           - Ale ja mam plany!  
          - Ciekawe jakie. - zaśmiała się ironicznie i spojrzała na mnie takim samym wzrokiem. W jej oczach bez problemu można było wyczytać kpinę. Chyba nawet ślepy by to zauważył. Jerzy cicho obserwował tą całą scenę i czekał, na moją odpowiedź. 
          - Na przykład takie, że w wakacje będę zajęta, ponieważ... - nie mogłam nawet tego z siebie wydusić. Jednak musiałam. Wiedziałam, że będę tego żałować, ale TO w porównaniu ze spędzaniem czasu z tą idiotką koloru blond, będzie moim wybawieniem. - ponieważ, będę wolontariuszką na Euro 2012.
          Jerzy w tamtym momencie zachłysną się kawą, a mama zrobiła zdziwiony wyraz twarzy, lecz nic nie odpowiedziała. A ja, korzystając z okazji, wyszłam (a raczej uciekłam) z kuchni i zamknęłam się w pokoju. 

          "Już za późno. Muszę się tam zgłosić. Albo to, albo niańczenie bezmózgiego stworzenia. Nie chce, by ta gówniara niszczyła mój obraz tego pięknego miesiąca jakim jest czerwiec. Niestety... trzeba wybrać mniejsze zło. A w tym wypadku tym mniejszym złem jest akurat wolontariat na Euro."

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ

          - Cooooo? - nie dowierzała Justyna, która patrzyła na mnie jak na kosmitę. - Julka, ty jesteś pewna, że nie masz gorączki? 
          - Kurde, dzięki ci wielkie, wiesz? - zirytowałam się. - Nie miałam innego wyboru, dobrze o tym wiesz! I nic nie mów jeszcze Wiki. Sama jej powiem, jasne? 
          - No oke, oke. Nie złość się tak. Ale dalej nie mogę uwierzyć w to, że masz zamiar pójść na Euro. 
          - Błagam cię, skończmy ten temat. Co dzisiaj robimy? 
          - Może pójdziemy do organizatorów Euro? - uśmiechnęła się złośliwie Justyna. 
          - Wredna małpa z Ciebie. - pokazałam jej język.
          Rozmawiałyśmy tak sobie w szkole, kiedy nagle przyleciała Weronika i zaczęła się drzeć na całą szkołę uradowana.
          - Juli, Justi, patrzcie co maaaaam!! Koniecznie zabieram to ze sobą do Włoch! - wtedy wyjęła z plecaka plakat i go rozwinęła. Kiedy zobaczyłam co przedstawia, zrobiłam 'facepalm'a', a Justyna zaczęła się śmiać wniebogłosy. 
          Plakat był ogromni. Przedstawiał on... na początku nie wiedziałam, co przedstawiał, dopiero Justyna mi wyjaśniła CO TO JEST. 

          Piłkarz w stroju baletnicy. I to nie byle jaki piłkarz. To Andres Iniesta. Nie specjalnie mi to coś mówiło, ale podobno to jeden z najlepszych piłkarzy świata. MATKO, ZNOWU PIŁKARZ!
          Strój baletnicy pewnie miał oznaczać, że jest 'genialny' jednak komicznie to wygląda. Ale za to bardzo podpasowało Wiki. 


          Popołudniu we trójkę poszłyśmy się spotkać z Pawłem, by razem zgłosić mnie jako zastępczynię chłopaka podczas tego wielkiego piłkarskiego święta. Kiedy Weronika ujrzała swego ukochanego, rzuciła mu się na szyję ze szczęścia, że go widzi. Nie widzieli się od dwóch tygodni, bo Paweł gdzieś wyjechał, nie interesowałam się gdzie. 
          - Cześć, dziewczyny. - uśmiechną się do nas na przywitanie.
          - Siema. - odpowiedziałyśmy ja z Justyną.
          - To co? Idziemy? - zaproponował. - Lepiej załatwić to jak najszybciej. 
          Czemu im się tak śpieszyło? Ja najchętniej bym przekładała najdłużej jak tylko byłoby to możliwe. No ale po co się ma przyjaciół? Oni zawsze muszą cię dopilnować!  
          Kiedy byliśmy już na miejscu, w ostatnim momencie coś mi mówiło, że powinnam uciec, ale zanim to zrobiłam, zostałam już wepchnięta do środka. Po pokierowaniu się do odpowiedniego pomieszczenia, zapukaliśmy do drzwi i weszliśmy ja i Paweł. Werka i Justyna musiały zostać na korytarzu. 

          - Chciałbym zgłosić moją nieosiągalność podczas Euro. Muszę zrezygnować z wolontariatu z powodu złamanej nogi. - powiedział do kobiety za biurkiem pokazując jej swoją nogę w gipsie, a po chwili podał do ręki jakieś papiery. - Jednak w zamian przyprowadziłem osobę, która śmiało może mnie zastąpić. 
          - Usiądźcie. - wskazała na dwa krzesła. - Rozumiem... Czy masz jakieś kwalifikacje? Byłaś już na takich imprezach? 
          - Nieeee... nie wydaje mi się. - powiedziałam niepewnie. Nie wiem czemu, ale nie mogłam logicznie myśleć, coś mnie paraliżowało. Albo to miejsce, albo ta kobieta. Ale raczej i jedno i drugie. 
          - Julia zna wiele języków, potrafi się komunikować z obcokrajowcami. - wtrącił Paweł. 
          - Naprawdę? - spojrzała na mnie zza okularów dziwnym wzrokiem. - A jakie to języki znasz? 
          - Mówię biegle po angielsku i hiszpańsku. Także bardzo dobrze mówię w języku włoskim, niemieckim i francuskim. - zrobiłam małą pauzę, żeby pomyśleć. - I jeszcze trochę rosyjski. Komunikatywnie. 
          - Doprawdy? Tak więc... wchodzisz. Potrzebujemy takich ludzi. Pan Paweł powie kiedy są zbiórki i tak dalej. Wszelkie gadżety dostaniecie pod koniec maja. Każda zbiórka jest obowiązkowa. Proszę. - podała mi jakieś papiery. - Wypełnij to. 
          Po piętnastu minutach wyszliśmy z pomieszczenia, a ja miałam wszystkiego dosyć. Czułam się jak wrak człowieka przez to całe zamieszanie. Do tego od rana nie odzywałam się do GPB19. Bez niego czuje się taka... pusta... 
          - No to gdzie idziemy? - zapytała Justyna uśmiechnięta od ucha do ucha. - Jest piątek, trzeba się zabawić! 
          - Ja muszę iść. - powiedział Paweł. - Niestety, nie mogę z wami zostać. - pocałował na pożegnanie Weronikę i coś jeszcze jej powiedział, po czym zwrócił się do nas i odszedł. - Na razie!
          - Ja też już idę. Źle się czuję. - powiedziałam do przyjaciółek. - Nie mam jakiejkolwiek ochoty na imprezowanie. 
          - Jak chcesz, możemy iść do ciebie. Albo cię odprowadzimy. - powiedziała Wera. 
          - Spoko, jak chcecie. - odpowiedziałam i poszłyśmy do mnie.





          Siedziałam na oknie i patrzyłam w dal. Wiktoria siedziała na moim łóżku sms'ując do wszystkich naszych znajomych, a Justyna chodziła podenerwowana tam i z powrotem. To co się dowiedziałam przed chwilą, jest dla mnie szokiem.
          - "Mamo? Co się stało? Czemu jesteście tacy jacyś...
          - Adam nie żyje." - odpowiedział mi Jerzy. - "Właśnie dostaliśmy wiadomość od jego 'dziewczyny'.
          - Tak mi przykro, słońce." - mama podeszła i chciała mnie przytulić, ale ja się odsunęłam i zamknęłam się z dziewczynami w moim pokoju.
          "Pogrzeb ma się odbyć za kilka dni. Świetnie. Tylko tego mi potrzeba." - mówiłam sama do siebie. 
          - Jak się trzymasz? - zapytała nagle Wiktoria, przerywając ciszę w pokoju. 
          - A jak mam się trzymać? Normalnie, śmierć to ludzka rzecz. - odpowiedziałam i skierowałam wzrok na przyjaciółki. 
          - Nie wierzę, że mówisz to z takim spokojem. - odpowiedziałam Justyna raptownie stając w miejscu i patrząc na mnie z niedowierzaniem. 
          - A co, mam płakać? Po człowieku, który praktycznie nic dla mnie nie znaczył? Prawda, był moim ojcem... - zeszłam z okna i usiadłam na krześle obok biurka. - ale to nic nie znaczy. Nie interesował się mną, zostawił. Nawet nie raczył okazać jakiejkolwiek chęci utrzymywania ze mną kontaktu. Kiedy skończyłam trzynaście lat, on znikną. Nawet na święta nie dzwonił, nawet ta moje urodziny. Tylko na osiemnastkę wysłał mi tego laptopa. - wskazałam na komputer stojący na blacie biurka. Postanowiłam go włączyć.
          - Ale w ogóle nie jest ci przykro? - zapytała nieśmiało Weronika. 
          - Jest mi przykro, tak? On miał dopiero 45 lat, Adam był młodym człowiekiem. Ale widać tak musiało być, nikt nie wie, kiedy umrze. Jest mi smutno... - zawiesiłam się na moment, po czym kontynuowałam. - ale nie rozpaczam. Nie miałam z nim jakiejś specjalnej więzi. 
          - Bardziej byś rozpaczała, gdyby Jerzy umarł? -  spytała Nowacka siadając obok Wiki na łóżku. 
          - Tak. - odpowiedziałam po chwili. - Zdecydowanie. A teraz dajcie mi chwilę, ok? Chce się skoncentrować. Muszę napisać wiadomość do Hiszpana. - wzięłam łyk piwa z butelki, którą przyniósł dla każdej z nas Jerzy przed dziesięcioma minutami i odwróciłam się w stronę ekranu, zaczynając naciskać odpowiednie klawisze ze skupieniem. 
          - Okej. - odpowiedziały, nie odrywając wzroku z mojej osoby. 



_______________________________________________          Nie mam pojęcia, co to jest. W ogóle, to potoczyło się nie po mojej myśli, ale pisałam to późno w nocy i wyszło... jak wyszło. Mam nadzieję, że jakoś to wygląda i że się wam podoba. 
          Ten (mam nadzieję, że udany, bo się bardzo starałam) rozdział chcę zadedykować Merche Saldana, za to, że tak ładnie komentuje i przy okazji mnie motywuje do dalszego pisania, bo dziewczyna chce wiedzieć co jest dalej :D
          Tylko, skubana, PODOBNO rozgryzła kim jest wspaniały, ukochany GPB19 -.-' Zresztą nie tylko ona, nie podoba mi się to ;/ No ale cóż, życie xD Mogłam się bardziej postarać.
          Szczerze... to opowiadanie chyba lepiej mi wyszło niż tamto :c Ale cóż, takie życie C: 
          No więc pozdrawiam wszystkich, Adios! ^^