środa, 31 lipca 2013

Rozdział VI: To był maj, pachniała saska kępa, szalonym, zielonym bzem...

Rok 2012, Maj.

          - Witaj, kochana! - przywitała się ze mną kobieta i pocałowała mnie w policzek. - Chciałaś się ze mną spotkać, prawda? 
          - Tak, chciałabym z panią... Tobą porozmawiać. - powiedziałam niepewnie. 
          - Rozumiem i chyba wiem o co chodzi. - odpowiedziała. - Masz ochotę na kawę? 
          - Tak, z wielką chęcią. - odpowiedziałam i wysiliłam się na uśmiech. 
          - Świetnie, chodźmy! - uśmiechnęła się blondynka i pokierowałyśmy się w stronę Krakowskiego Przedmieścia. 


~*~*~*~*~

          - To był maj, pachniała saska kępa szalonym, zielonym bzem. To był maj, gotowa była ta sukienka i noc się stawała dniem... - śpiewałam pod nosem, pakując plecak. Było już po maturach, a Euro zaczynało się dopiero 8 czerwca.
           Justyna miała wyjechać za tydzień. Bardzo nad tym z Weroniką rozpaczałyśmy. Dlatego postanowiłyśmy pojechać na weekend na półwysep i tam spędzić wspólnie ostatnie chwile. 
          Byłam już praktycznie gotowa do wyjazdu, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Z powodu iż w domu była sama, wstała z podłogi, na której klęczała i pobiegła w kierunku wyjścia. 


          - Siema! - przywitała się Wiktoria z plecakiem turystycznym na plecach. - Gotowa? 
          - Prawie, wchodź! - zaprosiłam przyjaciółkę do środka i się z nią przywitałam, a kiedy zamknęłam za nią drzwi, spytałam - Chcesz coś do picia? 
          - Ooo nie, zaraz Justi przyjedzie tutaj, a wiesz jak ona nie lubi na nas czekać. 
          - No ona nie lubi, ale jak ona się spóźnia, to wszystko jest ok. - zaśmiałam się i pobiegłam do swojego pokoju po rzeczy. Wzięłam torbę podróżną na ramię, mały plecaczek na to, co musiałam mieć pod ręką i chwyciłam telefon. Oczywiście prowiant musiał być. Laptopa postanowiłam zostawić, odpocząć od niego. Jeszcze tylko chwyciłam kurtkę wiszącą w przedpokoju i wyszłyśmy z mojego domu, kiedy tylko dostałyśmy wiadomość, że Nowacka już podjeżdża pod moją kamienicę. 
          - Jezus Maria, Kłos! Już nigdy więcej nie podjadę po ciebie, pod twój dom! - zaczęła się wydzierać Justyna na przywitanie. - Boże, za jakie grzechy ja się pakowałam w te uliczki!?
          - Za grzechy Jerzego, bo to on kupił mieszkanie obok ulicy Mariackiej, najpiękniejszej ulicy w całym Gdańsku! - odpowiedziałam jej teatralnie i zaczęłam się śmiać. To nie moja wina, że mieszkałam prawie, że w samym rynku, prawda?- Ale zobacz, za to mam bardzo blisko do naszych ulubionych lokali! No patrz: nasza piękna pizzernia "Sempre", "Patio Española" czy nawet ta nasza ulubiona cukiernia Pellowskiego na Podwalu Staromiejskim. 
          - Ty już, kurde, nie bądź taka mądra i ładuj się do samochodu! Ty, Balinowska, tak samo! - rozkazała brunetka i wsiadła do samochodu, a my załadowałyśmy swoje bagaże do bagażnika. Ja usiadłam na miejscu pasażera, a Wera z tyłu. Trochę jej to nie pasowało, ale tutaj panowała zasada "Kto pierwszy, ten lepszy".
          - Ok, możemy ruszać. - powiedziałam przyjaciółce, kiedy już wszystkie miały zapięte pasy. 
          - A ty, Weronika, nie potrzebujesz skoczyć na Amundsena? - spytała Justi, patrząc się na wsteczne lusterko. 
          - Ja? A po co? - zdziwiła się blondynka, a Justyna tylko walnęła głową o kierownicę. 
          - Przecież ty tam mieszkasz! Zapytałam, żeby się nie okazało,że znowu czegoś zapomniałaś! - podniosła głos Nowacka, a ja zwijałam się ze śmiechu. Z jednej i drugiej. Kiedy tylko pomyślę, że to się skończy wraz z tym, kiedy wszystkie się rozjedziemy, poczułam żal w sercu. - To co, mam tam jechać, czy nie? 
          - Nie! - powiedziała z promiennym i dumnym zarazem uśmiechem, że w końcu się jej udało. - Tym razem niczego nie zapomniałam! 
          - Ok, to jedziemy. - powiedziała Justyna  i zaczęła jeździć wąskimi uliczkami i turystami, których z dnia na dzień zaczynało przybywać, by się wydostać na większe ulice. Kiedy już się wydostała, jechałyśmy chwilę w ciszy kiedy nagle: 
          - Justyna...?
          - Tak? - spytała, spoglądając na wsteczne lusterko, by mogła spojrzeć na blondynkę. - O co chodzi?
          - Bo wiesz... - zaczęła niepewnie, ale w końcu to z siebie wyrzuciła. - Bo ja jednak muszę wrócić do domu...
          - No nie! - krzyknęła Nowacka, a ja nie wytrzymałam i popłakałam się ze śmiechu. To było oczywiste, bo jakże by inaczej!? - Ja cię, pało jedna, kiedyś zamorduję! - awanturowała się brunetka i skierowała się w stronę blokowisk na ulicy Amundsena.


          Kiedy już znowu byłyśmy w drodze i jechałyśmy prosto na półwysep Helski, zapytałam się przyjaciółki dokąd jedziemy.
          - Zobaczysz. - uśmiechnęła się triumfalnie. Noclegi i transport organizowała ona, miał to być dla nas prezent na pożegnanie, zanim wyjedzie do Londynu. 
          - Jedziemy do Kuźnicy? - zaczęłam dopytywać.
          - Nie. Za blisko. - Justyna zaczęła się śmiać. 
          - Chałupy?
          - Haha, nie. Dalej za blisko.
          - Hel. - to był mój ostatni pomysł.
          - Za daleko. - spojrzała na mnie.
          - No to gdzie?! - wkurzyłam się w końcu. Nie lubię, kiedy nie wiem, gdzie jestem wywożona. 
          - Do Juraty. - powiedziała triumfalnie.
           - No nie gadaj. - odpowiedź mnie zszokowała. W życiu bym tam nie pojechała. To najdroższy kurort w całej Polsce, do tego byle kto tam się nie zatrzymuje. Od zawsze do Juraty przyjeżdżali najwięksi artyści, osoby bogate, sławne, ważne. Nawet prezydent ma tam swój dom letniskowy. W głowie mi się to nie mieściło. - Chyba sobie jaja robisz. 
          - Nie, dlaczego tak sądzisz? - zapytała, patrząc na mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. - Mówiłam, że chce wam zrobić prezent.
           - Przesadziłaś. - podsumowałam krótko. - A ty co o tym sądzisz Wiktoria? - odpowiedziała mi cisza, dlatego spojrzałam na Justynę, która też na mnie spojrzała, która też była bardzo zdziwiona ciszą. - Ej, Wiki! Słyszysz!? Mówię do Ciebie!!
          Dalej odpowiedziała mi cisza. Kiedy stanęłyśmy na czerwonych światłach w Rumi, obie jednocześnie się odwróciłyśmy w tył i zaczęłyśmy się śmiać jak opętane. 
          Wera leżała na tylnej kanapie i słodko sobie spała, zupełnie jak małe dziecko. 
          - Hahaha, budź ją. - rozkazała mi kierowca, odwracając się z wielkim uśmiechem na twarzy. 
          - Po co, niech sobie śpi. - odpowiedziałam, też odwracając się w kierunku jazdy. - Wolisz, by ci ciągle marudziła, czy daleko jeszcze? Tak to przynajmniej jest spokój. 
          - W sumie racja. - przyznała. 
          - No ba. - spojrzałam przez okno na miejscowość, przez którą przejeżdżałyśmy. Po chwili ciszy panującej w samochodzie, włączyłam radio, a Justyna widząc to, zapytała co się stało. - A co miało się stać? Już radia nie można włączyć? Jakoś tak cicho tutaj.
          - No właśnie. - powiedziała. - Ja cię dobrze znam. Drażni cię cisza, kiedy coś cię niepokoi bądź trapi. No, spowiadaj się, o co chodzi? 
          - No bo... jakoś ostatnio nie mogę się dogadać z GPB19. W sensie, że nie łapie z nim kontaktu. Popiszemy sobie codziennie, ale tylko chwilę. Wcześniej przecież pisaliśmy godzinami.
          - A o czym piszecie? - zapytała przyjaciółka.
          - No właśnie w tym problem. O niczym. - odburknęłam. - Nic konkretnego. "Co tam?", "Jak się masz?", "Dobrze, jest w porządku", "Aha", "Fajnie" i na tym koniec.
          - Obraził się na ciebie czy co? - zapytała robiąc duże oczy, patrząc się ciągle przed siebie.
          - Nie no, skąd. A może... Może sie obraził, że wyjeżdżam do Nowego Yorku... - powiedziałam, spuszczając oczy.
          - A więc jedziesz... - usłyszałam niezadowolony ton mojej przyjaciółki. - No, ja mu się nie dziwię. 
          - Tak, jadę. Kilka dni temu pojechałam do Warszawy, do Kornelii. Chciałam z nią porozmawiać... o tacie, o tym co i jak robił, jak to wygląda, czy mnie stać na wyjazd... - zrobiłam małą pauzę. - Powiedziała, że bez problemu. Że ma nawet tam znajomości i że jeżeli chce, może mi pomóc, wszystko zorganizować... fajna kobieta z niej, złapałam z nią dobry kontakt. 
          - No to fajnie... ale i tak nie podoba mi się cały ten pomysł z NY. Dziewczyno, to miejsce jest wielkie, sama sobie tam nie poradzisz! W ogóle pomyślałaś o swojej rodzinie? Pal licho, bo wiemy doskonale o twoich stosunkach z matką, ale pomyślałaś o Jerzym?
          W tamtym momencie już całkowicie zwątpiłam we wszystko. Już nie wiedziałam co robić, gdzie wyjechać i do kogo. 
          - To co ja mam robić? - spytałam, opierając głowę na dłoni. Czułam się bezradna i zagubiona. - Gdzie mam wyjechać? Nie chce tu zostać. 
          - W ogóle na jakie studia chcesz iść? To jest najważniejsze pytanie. 
          - No, na filologię hiszpańską. - odpowiedziałam niepewnie. 
          - No to problem załatwiony, ty sieroto ruska! - spojrzałam na Nowacką zdezorientowana. - Jedziesz do Hiszpanii. W Madrycie mój ojciec ma znajomości, bez problemu sobie tam poradzisz. - uśmiechnęła się do mnie.
          - Mówisz?  
          - No jasne! Będziesz miała życie jak w Madrycie! 
          - Jaki Madryt?! Tylko Barcelona!! - nagle obudziła się Wiktoria i zaczęła się drzeć, a ja z Justyną spojrzałyśmy na siebie i z bezsilności zaczęłyśmy się śmiać robiąc 'facepalm'a'. 





          Wieczorem byłyśmy już na plaży i czekałyśmy na zachodzące słońce. Spędziłyśmy na hamaku z kilka dobrych godzin gadając na różne tematy, te głupie i te mądre. Wiktora mówiła, jak wyobraża sobie jej rajskie życie we Włoszech, Justyna marudziła jak to będzie miała przekichane w Londynie z powodu pogody i podobno małej atrakcyjności Anglików, a ja się kłóciłam z Wiktorią, gdzie powinnam wyjechać: do Madrytu czy do Barcelony. 
          Wiktoria miała tylko jeden problem w tym, że chce zamieszkać w stolicy, tak jak każdy Antimadridista - Real Madrid. Mi to akurat ciul z klubem, bo przecież nie znoszę nożnej, ale dziewczyna trwała przy swoim. Justyna nic nie komentowała na ten temat, bo uważała, że to walka z wiatrakami. Muszę jej przyznać całkowitą rację. 



          Kiedy słońce schowało się za horyzontem, postanowiłyśmy puścić lampion, przysięgając sobie, że nie ważne, gdzie się znajdziemy, nasza przyjaźń nigdy nie minie. Było przy tym dużo płaczu i wspomnień. Żadna z nas nie chciała się rozstawać, ale widocznie tak było ustalone z góry. W nocy zrobiłyśmy sobie imprezę na plaży i bawiłyśmy się wspaniale. Alkoholu nie brakowało i fajne towarzystwo się znalazło.


~*~*~*~*~*~



          "Nie podoba mi się ten pomysł z wyjazdem, nie chce, byś wyjeżdżała do Stanów Zjednoczonych. Tam nie będę mógł się Tobą opiekować. Proszę... przyjedź do mnie, ja Cię ugoszczę. I załatwię Ci mieszkanie, studia, jak będziesz chciała, pracę... Zajmę się wszystkim. Tylko przyjedź. Zobaczysz, będzie wspaniale, zaopiekuję się Tobą...
          Nie będę dostępny najbliższy miesiąc... tak wyszło. Zastanów się nad moją propozycją, jest jak najbardziej na serio."


__________________________________________________

No więc kolejny odcinek już za nami C:
Cieszę się i dziękuję za 684 wyświetlenia :)

Na Project: Barca! też jest nowy rozdział, więc zapraszam serdecznie ;)

Tam także jest komentarz, nieco dłuższy niż tu xd 
Powiem wam jednak, że kocham Niemców xD Szczególnie ich poczucie humoru! Do tego kocham Trójmiasto :> Pojechałam tam na weekend i strasznie żałuje, że musiałam wracać :c A ilu Hiszpanów tam było! *.*

No więc miłego czytania, mam nadzieję, że się podoba ;>
Adios! ^^

2 komentarze:

  1. Uaaa Jurata xD Nie lubię Polski hahaha xD
    Fajnie, że dogadała się z partnerką Adama :)
    I GPB19 napisał xD I to co napisał...
    Już się nie mogę doczekać następnej notki :D
    Pozdrawiam xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! </3
    Zapraszam również do siebie :
    http://bordowogranatowamilosc.blogspot.com/ http://dwaodemnneswiaty.blogspot.com/
    :)

    OdpowiedzUsuń